200 metrów po wyruszeniu w drogę na wyścig przez jezdnię przebiegł nam czarny kot… I teraz dylemat, ryzykować, czy jechać objazdem – była taka możliwość ale tracimy wtedy 2 minuty. Zapadła decyzja – to tylko zabobony i ryzykujemy trasę jadąc przez ślad kotka. Dojeżdżamy do bramek na autostradzie, Pani w okienku ze stoickim spokojem informuje: „Koło się Wam pali z tyłu…”
Chwila grozy, dużo dymu ale zapas wody na wyścig ugasił zarzewie ognia. Godzinka naprawy przyczyny awarii i dalsza jazda. Samochód trzykrotnie gaśnie bez przyczyny… Udaje się go jednak uruchomić. Docieramy na miejsce. W biurze zawodów dowiadujemy się, że jesteśmy 5 minut spóźnieni i nie dostaniemy numerów startowych aby przejechać trasę. Zresztą trening i tak przerwany z powodu braku karetki, która odwiozła do szpitala zawodnika po upadku i złamaniu kości. Chwilę później nasz kolega i były zawodnik ulega groźnemu upadkowi. W sumie nic takiego – kolejna karetka – szpital – 58 szwów na twarzy… Jednym słowem „masakra”. Po średnio przespanej nocy z powodu emocji i panów którzy akurat pod naszymi oknami ucięli sobie pogawędkę wyruszamy na wyścig. Objazd trasy i po pierwszej rundzie Karolina wraca ucharakteryzowana na górnika po szychcie. Na szczęście zadziałał G-Form , nacięty nosek wciąż trzyma się buźki. Start pierwszej kategorii i Michał staje na linii startu z kołem które sukcesywnie „zrzuca” powietrze.. Powinno wystarczyć na dojazd do boksu i tam wymiana koła. Niestety jadący w pierwszej trójce Michał, chcąc ominąć rywala, który leżał na trasie po upadku, sam zaliczył spektakularne „dachowanie” i mocno ucierpiał pozostając na miejscu wypadku… Niestety akurat w tym momencie osoba zabezpieczająca trasę utraciła kontakt radiowy z centrum medycznym wyścigu… Czarny kot wciąż tu jest, ale chyba ruszyło go sumienie i pozwolił bezpiecznie ukończyć wyścig Karolinie, która dotarła na metę na szóstej pozycji wśród juniorek młodszych. Wydawało się, że czarny odpuścił również Ricie, która nauczona ostatnimi doświadczeniami jechała dość asekuracyjnie i starała się nie popełniać błędu – wszystko zagrało zgodnie z planem. Rita bez upadku dociera na trzeciej pozycji, którą przed wyścigiem brałaby w ciemno. Wszystko pięknie do momentu, gdy nagle zaczęła boleć i puchnąć kostka nadwyrężona jak się okazało po jednym z lądowań na dropie… Mały czarny kici kici zrobił psikus również Rici :). Gabriela Wojtyła z dość dużą i bezpieczną przewagą wygrywa wyścig juniorek – ale.. No właśnie. W brzuchu to można mieć czasem motyle ale nie kota! Kota, który powodował nieznane dotąd dziwne bóle i skurcze mięśni brzucha. Ech ten kocur. Na szczęście na trasie obeszło się bez przygód i upadków. Gabi dzielnie walczyła i znakomicie pokonywała ekstremalne przeszkody na trasie.
Droga powrotna, a jej pierwszym punktem odwiedziny Beniamina w szpitalu okupione… no właśnie – telefonem Michał, który podczas wysiadania wypadł na parking i nie przeżył… niedobry kotecek wciąż z nami. Na szczęście Benek jak zwykle w humorze i bez konieczności dłuższej hospitalizacji. Podróż do domu to kilka zbiegów okoliczności i dziwnych wskazań nawigacji, która chyba chciała abyśmy pozostali na osiedlowych dróżkach Wałbrzycha i pozwiedzali miasto dokładnie. W trasie 8 km korka nie zdziwiło nas wcale. Kubełek KFC nie posiada ani jednego udka!!!– kot chyba zjadł i pozostawił same skrzydełka. Dojeżdżamy bezpiecznie do Zatora. Samochód rozpakowany – jeszcze tylko zostało rozwieźć zawodników do domów i misja została bezpiecznie zakończona. Wszyscy w domach – tylko wracając, 200 metrów przed miejscem docelowym, dokładnie w rejonie w którym dzień wcześniej był Mr. BLACK, samochód uległ awarii silnika!!!
Jaki z tego morał? Pewnie powiecie, że jednak coś z tym kotem jest na rzeczy. Ale nie – to nieprawda. Po prostu należy nauczyć się jeździć na rowerze, pilnować telefony, sprawdzać co Ci pakują w KFC i kupić w końcu NOWEGO BUSA! 🙂